Normal 0 21 false false false MicrosoftInternetExplorer4 /* Style Definitions */ table.MsoNormalTable {mso-style-name:Standardowy; mso-tstyle-rowband-size:0; mso-tstyle-colband-size:0; mso-style-noshow:yes; mso-style-parent:""; mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt; mso-para-margin:0cm; mso-para-margin-bottom:.0001pt; mso-pagination:widow-orphan; font-size:10.0pt; font-family:"Times New Roman"; mso-ansi-language:#0400; mso-fareast-language:#0400; mso-bidi-language:#0400;}
Donald Tusk, angażując się osobiście w ratowanie wizerunku swojego rządu i partii, odnotowywał całkiem spore sukcesy. Skutecznie zagadał reformę emerytalną, zrelatywizował skandal z premiami dla Rafała Kaplera z NCS i szefów spółki PL 2012 oraz pogroził dziennikarzom domagającym się wyjaśnienia sprawy z podpisami min. Grasia. Wszystko szło nieźle, dopóki czołówki mediów nie zajęła informacja o ofiarach kolejnej katastrofy. Do ludzi znów dotarł poważny sygnał, że rządy Tuska kosztują Polaków zbyt wiele
Dzień podobny był do dnia – ranek przynosił zapowiedzi rzecznika rządu na twitterze o „przeglądach” kolejnych ministerstw i konferencjach prasowych premiera. Wczesne popołudnie to najczęściej występy szefa rządu z kolejnymi ministrami, transmitowane przez wszystkie kanały informacyjne.
> Pytania bez odpowiedzi
Słowotok premiera wylewał się z każdego medialnego kąta mainstreamu i strach było wziąć pilota do ręki, by nie groziło to uruchomieniem kolejnej lawiny jego słów. Najwyraźniej Donald Tusk i jego minister propagandy Igor Ostachowicz odzyskali pewien wpływ na kierunek ustawiania medialnej wajchy. Wysiłki rządowej propagandy nie zdałyby się przecież na nic, gdyby nie wierne kamery transmitujące każde zdanie szefa rządu. Warto o tym pamiętać, gdyby przyszło się komuś zachwycać skutecznością medialną premiera. W ostatnich dziesięciu dniach Tusk udowodnił, że jest w stanie zaprząc główne media do bezwarunkowego ratowania swojego wizerunku. Mógł zatem słać uśmiechy, opowiadać mniej lub bardziej finezyjne żarty i zachwalać pracę swoich ministrów: spotkania z nimi były zawsze „udane”, rozmowy „dobre”, a przedstawiane plany pracy „satysfakcjonujące”. Nikt mu w tych opowieściach nie przeszkadzał, a monotonne powtarzanie przez dziennikarzy fraz o studniówce rządu – pojęcia wymyślonego w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów – mogło dawać premierowi satysfakcję z dobrze realizowanego planu, ale i panowania nad dobrze naoliwioną medialną machiną. Zdarzały się wprawdzie na konferencjach prasowych pytania nieco bardziej kłopotliwe niż to, czy szef rządu będzie używać słowa „ministro” wobec szefowej resortu sportu, ale pochodziły od nielicznych dziennikarzy, mogły więc być ostentacyjnie lekceważone. I tak na pytania o skandal z podpisami Grasia premier i jego rzecznik w odpowiedzi pozwolili sobie pogrozić Samuelowi Pereirze konsekwencjami procesowymi. Po tych ostrzeżeniach nikt z tłumu dziennikarzy nie zareagował ani oburzeniem, ani kolejnymi pytaniami o mataczenie w śledztwie dotyczącym rzecznika rządu. Gdy innym razem dziennikarka RMF spytała, czy rząd jest przygotowany na to, że po wstrzymaniu premii dla Ryszarda Kaplera i ewentualnym przegraniu procesu sądowego budżet państwa będzie musiał wypłacić nie tylko premie, ale i odsetki, premier odpowiedział ironicznie: „Pani już wie o odsetkach?”. Następnie dorzucił: „Zostawmy sprawę ekspertom”. I znów kolejnych pytań nikt w tej sprawie nie zadał. Ta kwestia, przy cichym przyzwoleniu wypełnionej sali, po prostu zamknęła temat. Te groźby i kpiny wobec dziennikarzy zadających kłopotliwe pytania wskazują na satysfakcję, że „wajcha” nie została na stałe przestawiona przeciw premierowi. Ale świadczą też o tym, że za groźbami kryje się strach. Szef rządu już wie, że media mogą znów zmienić front, tym razem poważniej i trwale, nie zostawiając na premierze i rządzie suchej nitki, i że mogą być dla niego śmiertelnie groźne.
> Niczym nieskrępowane gadulstwo
Ale wsparcia udzielały premierowi nie tylko zaprzyjaźnione media. Codzienne spotkania to nie tylko konferencje prasowe. Spin doktorzy rządowi dwoili się i troili, by szef rządu miał zapewnione godziny swobodnego, niczym nieskrępowanego gadulstwa, bo przecież codzienne konferencje szybko zaczynają trącić monotonią. Przełamaniu konwencji służyły zatem nie mniej długie spotkania w parlamencie. Wymyślono na przykład konsultacje z Parlamentarną Grupą Kobiet, by szef rządu mógł wiele krągłych zdań wygłosić na temat tego, jak cenne jest zaangażowanie zawodowe kobiet i jak potrzebne dla nich samych jest wydłużenie wieku emerytalnego. Pomocną dłoń wyciągnęła też do Tuska Solidarna Polska. Spotkanie szefa rządu z tym najmniejszym klubem w parlamencie trwało najdłużej – zaproszono bowiem na nie media. Efekt był taki, że Donald Tusk wygłosił kilkudziesięciominutową orację, teoretycznie do grzecznie słuchających go Zbigniewa Ziobro czy Beaty Kempy, a praktycznie do telewidzów. Ten obraz – zatroskany, długo i cierpliwie wyjaśniający zawiłości i dylematy reformy emerytalnej premier przy zasłuchanej i nieprzeszkadzającej w spektaklu konstruktywnej opozycji – to spełnienie marzeń każdego rządowego spin doktora. Tusk ma niewątpliwie dobrych propagandystów, ale ma też partnerów, którzy pozwalają mu na nieskrępowane prowadzenie jego narracji. Ów opozycyjny klub, który zdecydował się na taki prezent dla szefa rządu, będzie pewnie jakoś przez PO nagrodzony.
> Nie szukać winnych tragedii
I wszystko toczyłoby się pewnie dalej po myśli premiera, gdyby nie kolejna katastrofa i następne ofiary. Tym razem było to zderzenie pociągów pod Szczekocinami, w którym życie straciło szesnaście osób. Przy okazji tej tragedii zobaczyliśmy znane zabiegi relatywizujące odpowiedzialność rządzących. Z jednej strony przedstawiciele rządu, jak ciężko przerażony Sławomir Nowak, przekonywali nas, by nie szukać winnych tragedii, póki sprawy nie zbada specjalna komisja, która ma pracować… 12 miesięcy. Rządzący transportem platformersi wmawiali nam, że nie należy pytać, kto jest winien. Zamiast tego mogliśmy słuchać zachwytów nad sprawnie przeprowadzoną akcją ratunkową i szybkim zabraniem zwłok ofiar. Z drugiej strony błyskawicznie okazało się, że jednak można stwierdzić winę człowieka – sprawcą jest dyżurny ruchu. Informacja, że winny katastrofy ma być jeden z pracowników kolei, była jak zbawienie dla speców od rządowej propagandy. Jednak świadomość rozkładu i chaosu na kolei jest zbyt wielka, by udało się tę kwestię zagadać i przykryć. Kolejne ofiary i katastrofy nie są kwestią fatum czy pecha Donalda Tuska, lecz nieudolności jego pięcioletnich rządów.
(...)
Joanna Lichocka