Tak naprawdę wciąż jesteśmy osobami tegoż samego dramatu. Scena „Salon warszawski” z III części „Dziadów” Adama Mickiewicza jest odgrywana iteracyjnie od prawie 200 lat. Zmieniają się tylko maski aktorów, lecz ta manichejska walka o rząd dusz nad Wisłą wciąż trwa.
Chociaż obecnie siły kosmopolityczne mają niewątpliwą przewagę, to historia podpowiada nam, że stan ten nie będzie trwał wiecznie. Jednakże są przesłanki wskazujące na to, że tym razem narodowa lawa będzie się rozgrzewać znacznie dłużej…
Wydaje mi się, że jedna za stron tego odwiecznego sporu posunęła się za daleko. Niestety po 10 IV 2010 r. spektakl opluwania majestatu Rzeczypospolitej wcale nie został zdjęty z afisza. Okazało się, że był to zbyt dochodowy interes, by tak po prostu zrezygnować z jego wystawiania.
Sam nie jestem tu bez winy. Przyznam, że za życia nie do końca doceniałem rolę Lecha Kaczyńskiego. Jego obecność była dla mnie czymś oczywistym i powszednim. Zawsze miałem to poczucie, że jest Ktoś, kto personifikuje wizję Polski bliską romantycznej, mickiewiczowskiej tradycji. Tym bardziej niejednokrotnie odczuwałem niedosyt i złość, kiedy wydawało mi się, że Prezydent przegrywa wizerunkowo ze swoimi adwersarzami. Ale kiedy go zabrakło, zdałem sobie sprawę, że wraz z jego odejściem nie starczyło już w naszym życiu publicznym miejsca dla pewnych aksjomatów politycznych. Okazało się, że suwerenność Polski w ramach Unii Europejskiej nie jest wartością samą w sobie. Jeszcze bardziej zdumiała mnie łatwość, z jaką koncepcja federalistyczna została zaaprobowana przez medialny mainstream.
Owa suwerenność Polski, która w nurcie polityki europejskiej była obecna w koncepcji „Europy ojczyzn”, jest rzeczą niezwykle subtelną. Sądzę, że nie tylko Polacy rozumieją to zagadnienie immanentnie. Przecież w XIX w. owe marzenia o narodowej podmiotowości były udziałem również Włochów, Węgrów, Niemców, Greków i Belgów, którzy niejednokrotnie stawali zbrojnie do walki bądź to o niepodległość, bądź to o zjednoczenie.
Tok myślenia zakładający, że narody europejskie, które przecież są tak bardzo zróżnicowane kulturowo, historycznie i ekonomicznie, rozmyją się w internacjonalistycznej masie, swoimi korzeniami sięga do marksizmu czy też proudhonizmu. Różnica polega na tym, że wówczas owym internacjonalistycznym spoiwem miała być klasa robotnicza, zaś dzisiaj tym spoiwem ma być zbiór biurokratycznych przepisów i norm.
Tak jak w XIX w. patriotyczna młodzież nie miała rozeznania "who is who" w życiu politycznym Warszawy, tak samo dzisiaj pod płaszczykiem prawicowego światopoglądu zawrotne kariery robią różnej maści trefnisie. Kiedy 29 XI 1830 r. podchorążowie przy wsparciu pospólstwa i plebsu Warszawy wyparli siły rosyjsko-polskie (sic!) z miasta, spiskowcy przekazali władzę grupie, którą uznawali za prawdziwą elitę narodową. Niestety panowała wówczas kompletna dezinformacja odnośnie faktycznych intencji nadwiślańskiego establishmentu. Projekt „Polonia Restituta” nie był w smak ówczesnej elicie, dla której wskrzeszenie Polski oznaczałoby utratę przywilejów.
Czy w dzisiejszych czasach czeka nas podobny scenariusz? Czy warszawski patrycjat, który z pogardą spogląda na ten prowizoryczny namiot na Krakowskim Przedmieściu, nawiąże do tradycji swych duchowych protoplastów? Wiele wskazuje na to, że tak. Zauważmy, że wyłowione z Wisły zwłoki pewnego szyfranta nie wzbudziły większego zainteresowania opinii publicznej, podobnie jak sprawa Cichowskiego w czasach Kongresówki. Bal u Senatora został zastąpiony tańcami celebrytów i aktorami z telenowel. Letarg trwa w najlepsze, a narodowa wspólnota spokojnie kroczy w kierunku przepaści, jak na rysunku Andrzeja Krauzego.
I tylko senator Nowosilcow ma sen spokojny…
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 1129 widoków
Na szczęście jest lepiej niż wtedy
@uparty