Na drodze Polski z komunizmu do neokomunizmu jedna dziedzina życia publicznego przeszła drogę w jedną i w drugą stronę. Tą dziedziną jest dziennikarstwo polityczne. Poza istniejącym i to niewielkim marginesem, klasyczne środki masowego przekazu stały się tubą propagandową Donalda "Pinokio" Franciszka i sprywateryzowanej przez niego (P)artii (O)bwiesiów. Podobnie było za PRL, tylko osoby i partia inaczej się nazywały. Widać to na każdym kroku. Jednak niektóre rzeczy nabierają niekiedy dodatkowego, groteskowego wymiaru. Oto wynegocjonowanie Traktatu Lizbońskiego było początkowo w Polsce kontestowane. Że to "Nicea" była lepsza, a mechanizm z Janiny korzystniejszy. Winą za wszystko obciążono śp. Lecha Kaczyńskiego i ówczesnego Premiera jego brata Jarosława. Z kolei jednak, w krótkim czasie rozpętano kampanię nacisków na śp. Prezydenta, że nie wiadomo na co czeka nie podpisując, na tę chwilę znakomitego już traktatu. Byłoby poza tym najlepiej gdyby parafował go, jako jeden w Europie z pierwszych, gdyż w ten sposób Polska znalazłaby się w awangardzie światłych reformatorów Unii. Prezydent nie usłuchał i podpisał rzecz jako ostatni. Zanim do tego doszło politycy i dziennikarze wylali na niego tyle pomyj, że zhańbili swoje zawody na kilka pokoleń. Następnie sprawa ucichła, żeby dzisiaj powrócić w odmienionym po raz kolejny kształcie i w sytuacji podbramkowej. Oto okazuje się teraz, że Traktat Lizboński od początku wcale dobry nie był, gdyż to on w znacznym stopniu miał sprawić, iż mogło dojść do tak daleko idącego rozchwiania europejskiego systemu finansowego. Radą na to mają być jakieś kolejne, bliżej nieokreślone przedsięwzięcia polityczne pozostające pod egidą Niemiec. Teoretycznie ma to doprowadzić do tego, że rzecz wróci do elementarnej równowagi. W Berlinie geniusz z Bydgoszczy Radosław Tomasz sformułował myśl o nadaniu Niemcom statusu hegemona mimo, że wcześniej promując wraz z Francją Traktat Lizboński, kraj ten wykazł się zaawansowaną krótkowzrocznością polityczną. Nominalnie polski, minister spraw zagranicznych nie wykorzystał przy tym okazji, aby Europie przypomnieć, że tymi, którzy z merytorycznych powodów nie uważali Traktatu Lizbońskiego za rozwiązanie właściwe, byli politycy polscy śp. Prezydent Lech Kaczyński i Premier Jarosław Kaczyński. Kto tu zatem wyszedł na skończonych idiotów ci, których reprezentuje (P)artia (O)bwiesiów, czy patrioci ? A kto jeszcze dodatkowo twierdził, że trzeba się pchać rękami i nogami do waluty Euro, gdyż jest ona stabilna i prorozwojowa jak cholera, no kto ?
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 638 widoków