Wprowadzenie: widziane z Niemiec „Rzeczpospolita” 01.09.01 Nr 204 „Marszrutę morderców z SS latem 1941 roku można zrekonstruować: w końcu czerwca Wizna, 5 lipca Wąsosz, 7 lipca Radziłów, 10 lipca Jedwabne, w sierpniu (bez dokładnej daty) Łomża, około 22 sierpnia Tykocin, 4 września Rutki” Poszukiwany Hermann Schaper Schaperem interesuje się obecnie kilku polskich historyków z Instytutu Pamięci Narodowej. Może wkrótce zainteresuje się nim też prokuratura, gdy otrzyma raport historyków badających archiwa w celu wyjaśnienia zbrodni wojennych popełnionych we wschodniej Polsce. Jeden z nich natrafił na akta Hauptsturmführera Schapera. Dotychczasowe materiały archiwalne, które obejmują zarówno dokumenty urzędowe, jak i zeznania świadków wskazują, że Schaper prawdopodobnie kierował "akcją likwidacji Żydów" w Jedwabnem. 10 lipca 1941 roku był gorącym letnim dniem. Na rynku naprzeciwko pobielanego kościoła z dwoma wieżami zatrzymało się kilka samochodów osobowych, z których, jak zeznali potem świadkowie, wysiadło od ośmiu do dwunastu mężczyzn. Kilku nosiło mundury, inni byli po cywilnemu. Rozmawiali po niemiecku. Jednym z nich był najprawdopodobniej Schaper. Opinie na temat tego, co się dokładnie stało w Jedwabnem od przybycia Niemców do zachodu słońca, gdy dym i swąd palonych ciał zaległby nad miasteczkiem, są różne. Dokładnie 22 lata później polskie władze umieściły pamiątkową tablicę przy drodze, przy której stała spalona stodoła: "Miejsce kaźni ludności żydowskiej. Gestapo i żandarmeria hitlerowska spaliły żywcem 1600 osób". Tablicę tę usunięto wiosną 2001 roku. Jan T. Gross, amerykański socjolog pochodzący z Warszawy, uważa, że wie, co się wtedy wydarzyło. We wstępie do niemieckiego wydania swojej książki "Sąsiedzi", która teraz ukazała się w Niemczech, pisze: "W tym dniu w lipcu 1941 jedna połowa ludności zamordowała drugą połowę, około 1600 mężczyzn, kobiet, dzieci". Gross pisze dalej: "Udział Niemców 10 lipca 1941 ograniczył się przede wszystkim do robienia zdjęć i filmowania przebiegu wydarzeń". Przedtem mieli oni jednak zezwolić radzie miejskiej Jedwabnego na "zrobienie porządku" z Żydami. Gross odwołuje się do zeznań ocalałych, na których opierała się polska prokuratura w roku 1949 w czasie procesu przeciwko dwudziestu mieszkańcom Jedwabnego z powodu "współudziału w morderstwie". W oczach sądu głównymi sprawcami byli niemieccy okupanci. Gross odrzucił tę tezę. Instytut Pamięci Narodowej chciał jednak mieć pewność i dlatego wysłał swojego eksperta do Centrum Dokumentacji Zbrodni Nazistowskich w Ludwigsburgu koło Stuttgartu. Ponieważ Gross wyszedł od tezy, że Niemcy podczas zbrodni w Jedwabnem byli jedynie widzami, dlatego w ogóle nie szukał w Ludwigsburgu. A znalazłby tam bardzo szybko. Co ustalił radca Opitz W Ludwigsburgu przed prawie czterdziestu laty radca Sądu Okręgowego Opitz, którego imię nie jest znane, zajmował się sprawą "eksterminacji Żydów" w okręgu Łomża (akta nr 5 AR-Z 13/62). Opitz oparł się przy tym przede wszystkim na wypowiedziach członków SS, którzy byli przesłuchiwani dwadzieścia lat po wydarzeniu, oraz na wypowiedziach ocalałych Żydów, którzy najczęściej mieszkali wtedy w Izraelu. Nie miał do dyspozycji akt polskich, nie było bowiem wtedy stosunków dyplomatycznych między RFN (czy jak się wtedy jeszcze mówiło NRF) a PRL, nie mówiąc o współpracy organów sprawiedliwości. Opitz ustalił, że w tym okręgu "akcję przeciwko Żydom" przeprowadziło Einsatzkomando SS Zichenau-Schröttersburg. Zichenau nazywali niemieccy okupanci miasto Ciechanów, Schröttersburg natomiast to Płock. Komando SS otrzymało rozkaz zapełnienia "próżni bezpieczeństwa policyjnego" w obszarze Łomży i przeprowadzenia "czystki", jak to się mówiło w nazistowskim języku. Chodziło o wymordowanie żydowskiej ludności. Marszruta morderców z SS latem 1941 roku daje się dobrze zrekonstruować zarówno na podstawie niemieckich dokumentów, jak też dzięki zeznaniom świadków: w końcu czerwca Wizna, 5 lipca Wąsosz, 7 lipca Radziłów, 10 lipca Jedwabne, w sierpniu (bez dokładnej daty) Łomża, około 22 sierpnia Tykocin, 4 września Rutki. Ponadto wymienione są "akcje Żydowskie" w Zambrowie i Borkowie. Einsatzkomando postępowało według tego samego schematu jak w wielu innych miejscowościach w obszarze od Morza Bałtyckiego aż po Morze Czarne, na dzisiejszej Litwie, Białorusi, Ukrainie, w Mołdawii rekrutowało przede wszystkim z miejscowych "dołów" młodych mężczyzn, którym obiecywało łupy i bezkarność. Wykorzystywało przy tym tradycyjny antysemityzm w tych krajach. Rząd i Kościół w Polsce przed drugą wojną podżegały nastroje antysemickie, które umocniła jeszcze okupacja sowiecka od września 1939 do czerwca 1941, bo w oczach wielu Polaków część Żydów sympatyzowała albo nawet kolaborowała z okupantem. Dowództwo nazistowskie dobrze znało te nastroje. Reinhard Heydrich, jeden z dowódców SS, napisał w swoim rozkazie z 1 lipca 1941: "Polacy zamieszkali na tych terenach okażą się na podstawie swoich doświadczeń antykomunistyczni, a także antyżydowscy". Zalecił wykorzystanie odpowiednio nastawionych Polaków jako "element inicjujący do pogromów". Tego rozkazu trzymał się także dowódca Einsatzkomando Zichenau-Schröttersburg, były komisarz kryminalny Schaper. Według świadków osobiście kierował "akcjami żydowskimi" co najmniej w odległym od Jedwabnego o 15 kilometrów Radziłowie oraz w oddalonym o 30 kilometrów Tykocinie. Tego wszystkiego dowiedział się radca sądowy Opitz od władz izraelskich. Otrzymał bowiem z Tel Awiwu raport (sygn. P. Ain. - 0189) biura śledczego do ścigania zbrodni nazistowskich przy sztabie policji izraelskiej, sporządzony w języku niemieckim 23 stycznia 1963 roku przez referenta śledczego N. Derschowitza. Odpowiedzialność Einsatzkomando Izraelskie urzędy odszukały ocalałych z akcji "Einsatzkomando SS" w obu miejscowościach. Chaji Finkelstein z Radziłowa, mieszkającej wtedy w Haifie, pokazano 20 zdjęć nazistowskich funkcjonariuszy. Wskazała na dwa zdjęcia Schapera i powiedziała: "Widziałam go na rynku, jak wydawał rozkazy". W Radziłowie, tak jak w Jedwabnem, kilkuset Żydów spędzono do stodoły i podpalono. Niemcy użyli przy tym, jak ustalili Izraelczycy, powołanej przez siebie polskiej policji pomocniczej. Również grupa ludności miejscowej brała udział w polowaniu na Żydów. Przy czym polscy współsprawcy, jak obecnie wiadomo, dopuścili się szczególnie szokujących okrucieństw. Podczas badania sprawy Tykocina izraelscy urzędnicy przesłuchali pochodzącego stamtąd Izchaka Felera. On również zidentyfikował Schapera na podstawie zdjęć. Żydzi z Tykocina wedle relacji Felera zostali rozstrzelani w pobliskim lesie przez Niemców przywiezionych czterema ciężarówkami. Polscy chłopi musieli wcześniej wykopać wielkie doły. Urzędnikom izraelskim jednak nie udało się wtedy odnaleźć świadków naocznych z Jedwabnego. W izraelskich archiwach, w tym także w Yad Vashem, są dalsze relacje na temat zbrodni popełnionych przez Einsatzkomanda w Polsce wschodniej. Gross z nich nie skorzystał. Na podstawie informacji z Tel Awiwu i protokołów z przesłuchań niemieckich funkcjonariuszy Opitz w Ludwigsburgu doszedł do wniosku, że Einsatzkomando Schapera było odpowiedzialne także za masowy mord w Jedwabnem. Wynika to również z planów obszaru operacyjnego, ponieważ esesmani działali przed i po 10 lipca 1941 w sąsiednich miejscowościach. Opitz przesłał swój raport do prokuratury w Hamburgu, która w roku 1964 wszczęła dochodzenie przeciwko Schaperowi z powodu mordowania Żydów w okolicach Łomży (akta nr 141 Js 223/64). Schaper mieszkał wtedy w Hamburgu, jako sublokator u Krögera na Strandweg 9, w eleganckiej dzielnicy Blankenese. Bezpośrednio po wojnie zniknął, żył pod fałszywym nazwiskiem Karl Bielinski w różnych miejscowościach. W 1953 roku jednak urzędnicy z Hamburga odkryli, że nazwisko jest fałszywe (akta nr 9 Js 2759/53). Podczas przesłuchania przez prokuraturę tego miasta w 1964 roku jako zawód Schaper podał "urzędnik handlowy". Jednakże zaprzeczył, żeby kiedykolwiek słyszał nazwy miejscowości Radziłów, Rutki, Zambrów, Jedwabne i Wizna. Potem zaplątał się w sprzecznościach: raz mówił, że był kierowcą, innym razem, że załatwiał w Łomży sprawy administracyjne, jeszcze innym razem, że miał ścigać podwójnych agentów. Kierownik niemieckiej administracji cywilnej w Łomży, niejaki hrabia von der Groeben, zeznał natomiast do protokołu, że słyszał, iż Schaper miał tam prowadzić rozstrzeliwanie Żydów. Postępowanie zostało umorzone 2 września 1965 z braku dowodów. W uzasadnieniu hamburski starszy prokurator napisał, że co prawda ocaleni z Radziłowa i Tykocina rozpoznali Schapera jako kierującego akcją, jednak, jak pokazuje doświadczenie, przy identyfikacji na podstawie zdjęć możliwe są pomyłki. Dalej niemiecki prokurator stwierdził: "Nawet jeśli Schaper nadzorował gromadzenie Żydów, to jeszcze nie dowodzi, że wiedział, iż zostaną następnie zabici, a cóż dopiero, że on sam w tym zabijaniu jakoś uczestniczył". Również wypowiedź hrabiego von der Groebena nie stanowiła dowodu. Był to czas, gdy większość niemieckich prokuratorów niezbyt się wysilała, żeby oskarżyć nazistowskich sprawców. Ale Schaper trafił jeszcze za kratki prawie dziesięć lat później za popełnione w Polsce zbrodnie. W 1974 roku spędził kilka miesięcy w areszcie śledczym, zanim jego adwokatowi udało się załatwić mu zwolnienie. Dalej odpowiadał z wolnej stopy. Sąd był zdania, że nie zachodzi niebezpieczeństwo ucieczki, Schaper prezentował się jako porządny obywatel, który stawiał się punktualnie na wszystkie rozprawy. W tym czasie był już rencistą, przeszedłszy przed ukończeniem 65 roku życia w stan spoczynku z powodów zdrowotnych. Jego dolegliwości prostaty nasiliły się. Musiał, jak przypominają sobie uczestnicy procesu, nosić pieluchę, co było dla niego krępujące. Jednakże starał się na zewnątrz zachować wyprężoną postawę. Skazany na sześć lat Sąd w mieście Giessen w Hesji stwierdził ostatecznie w "procesie gestapo" w roku 1976, że on oraz czterech innych członków komando SS Zichenau- -Schröttersburg winni są "współudziału w mordzie na Polakach i Żydach". Za głównych winowajców uznano nazistowskich zwierzchników, którzy wydali gardzące człowiekiem ustawy i przepisy. Jednakże oskarżeni musieli przecież rozumieć, że "przepisy prawa karnego dla Polaków" (Polenstrafrecht), jak i represji wobec Żydów stanowiły "moralny upadek" i były bezprawne. Działali oni z nienawiści rasowej, tudzież z "niskich pobudek". Schaper został skazany na sześć lat. Jednak jego adwokat złożył rewizję i były Hauptsturmführer SS pozostał na wolnej stopie, bo nie zachodziło przecież niebezpieczeństwo ucieczki. Adwokat argumentował, że Schaperowi nie można zarzucić nienawiści rasowej, bo twierdzi, że wśród jego przyjaciół miał kilku Żydów. A poza tym, on tylko wykonywał rozkazy. Ta argumentacja pozwoliła Schaperowi i jego adwokatowi wygrać przed Trybunałem Federalnym w Karlsruhe. Najwyżsi sędziowie uznali, że w sprawie Schapera sąd w Giessen nie sprawdził dostatecznie zarzutu "nienawiści rasowej", i przekazali jego postępowanie do innej izby karnej. Do drugiego procesu jednak nigdy nie doszło, ponieważ stan zdrowia 68-letniego wtedy Schapera pogorszył się na tyle, że na podstawie zaświadczenia lekarskiego nie mógł brać udziału w rozprawie. W czasie procesu w Giessen wyszło na jaw, że archiwum gestapo z Zichenau-Schröttersburga dostało się w polskie ręce. Gdy Armia Czerwona latem roku 1944 posuwała się na zachód dużo szybciej niż oczekiwali tego Niemcy, jeden z esesmanów otrzymał zadanie zniszczenia akt. Kazał wszystko załadować na ciężarówkę, którą jednak zapewne w panice porzucił w lesie. Z akt tych cytowali ku wielkiemu zaskoczeniu niemieckich prawników polscy oskarżyciele posiłkowi. Dopiero niedawno okazało się, że akta gestapo leżą przypuszczalnie w Archiwum Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Warszawie. Tylko część została dotychczas przejrzana. Gross nie wiedział najwyraźniej o tym, w każdym razie tam nie szukał. Dowód, czyli 100 łusek Jednakże ani dotychczas sprawdzone warszawskie dokumenty, ani akta procesowe z Giessen, ani raporty z Ludwigsburga, ani protokoły z Tel Awiwu nie zawierają jednoznacznego dowodu na to, że niemieccy okupanci przy mordzie Żydów w Jedwabnem odegrali decydującą rolę. Jednak w maju 2001 roku, prawie 60 lat po zbrodni, dowód taki został znaleziony w postaci prawie 100 łusek oraz kilku pocisków z karabinu i pistoletu. Eksperci IPN zbadali mianowicie teren, gdzie stała stodoła, do której spędzone zostały ofiary. Na początku Związek Gmin Żydowskich w Polsce protestował przeciw temu, bo zakłóca to spokój umarłych. Ostatecznie znaleziono kompromis - został wykopany rów przez teren, rabini odmówili w czasie prowadzenia prac modlitwę za zmarłych. Eksperci odkryli nie tylko szczątki ofiar, lecz znaleźli także amunicję. Skoro tylko mała część grobu została zbadana, eksperci nie wykluczają, że znajduje się tam jeszcze kilkaset dalszych łusek. Amunicja pochodziła z niemieckich karabinów "Mauser", rok produkcji 1938, oraz z pistoletu "Walter", noszonego przez niemieckich oficerów. Nie ma żadnych wskazówek, że strzały zostały oddane w innym dniu niż owego 10 lipca. Co prawda zmieniali się okupanci podczas wojny - najpierw Niemcy, potem Armia Czerwona, znów Niemcy, wreszcie znów czerwonoarmiści, jednak Jedwabne nigdy nie było terenem bezpośrednich działań wojennych. Tym samym teza, że Niemcy nie brali czynnego udziału w mordzie Żydów w Jedwabnem, została poważnie podważona. Ciekawe, że Gross nie odnosi się do tego faktu ani słowem w niemieckiej edycji, która w tych dniach ukazała się w wydawnictwie C.H. Beck w Monachium. Wykopaliska wykazały ponadto, że w stodole nie mogło zostać spalonych 1600 osób, jak głosiła tablica pamiątkowa z roku 1963, lecz około 250. Inne masowe groby, które zostały opisane w książce, najwidoczniej nie istnieją. W grobie masowym w Jedwabnem znaleziono także biżuterię oraz monety, w tym również złote rublówki. Prokurator, który badał ponownie ten grób masowy, uważa: "Liczba 1600 jest tylko symboliczna". Mimo to międzynarodowe media powtarzają tę szokującą swoją wielkością liczbę. Dla moralnej oraz prawno - karnej oceny nie ma to żadnego znaczenia, czy było 250 czy 1600 ofiar, ma jednak znaczenie dla rekonstrukcji wydarzeń. Teza Grossa nie do utrzymania Że w Polsce w tamtych latach panowały silne nastroje antysemickie, że mężczyźni z Jedwabnego i z przyległych wsi brali udział w masakrze, że stali się mordercami i złoczyńcami nie ulega najmniejszej wątpliwości w obliczu zeznań świadków. Jednakże wersja Grossa, że istniało porozumienie między radą miejską Jedwabnego a Niemcami w sprawie zamordowania żydowskiej ludności, nie da się udowodnić na podstawie relacji świadków. Nie było mianowicie w ogóle rady miejskiej w Jedwabnem. Niemcy użyli raczej wygodnych dla siebie kolaborantów. Obaj mężczyźni na czele administracji nie pochodzili zresztą z Jedwabnego, jeden przynajmniej z nich był kryminalistą. Pojęcie rady miejskiej sugeruje, że jej decyzje były akceptowane przez większość mieszkańców i że istniała miejscowa elita. Ta jednak w ciągu dwóch lat okupacji radzieckiej została deportowana przez tajną policję i większość z niej zginęła, m.in. proboszcz, aptekarz, burmistrz, większość pozostałych członków rady miejskiej, komendant posterunku policji, prawie wszyscy nauczyciele i pozostała inteligencja, kilku rzemieślników. Gdy latem 1941 roku Niemcy przybyli do Jedwabnego, zastali pozbawioną kierownictwa i zdezorientowaną, straumatyzowaną społeczność, w której nie było żadnych autorytetów. Ton nadawało pospólstwo, jeden z ocalałych Żydów mówi wprost o "miejscowych zbirach". Jednakże jest zupełnie prawdopodobne, że większość katolickiej ludności przynajmniej w pierwszych godzinach owego 10 lipca cieszyła się z szykan przeciwko żydowskim sąsiadom, którzy przed południem musieli pod strażą plewić na rynku chwasty, bo wszyscy Żydzi według Polaków sympatyzowali z Sowietami. Zmuszanie Żydów do poniżających "prac oczyszczających" należało do typowych elementów wymyślonych przez Niemców w "akcjach żydowskich". Po anszlusie w 1938 roku w Wiedniu Żydzi przy wrzaskach przechodniów czyścili ulicę szczoteczkami do zębów. W Radziłowie, a więc trzy dni przed mordem w Jedwabnem, musieli zbierać zwierzęce odchody. Pewien świadek, którego wypowiedzi dla Grossa posiadają najwyraźniej wartość dowodową, miał tam w ogóle nie widzieć Niemców. Stąd również w odniesieniu do Radziłowa w obliczu wielości wypowiedzi świadków zarówno Polaków, jak też Żydów nie ulega wątpliwości, że część miejscowej ludności brała udział w mordzie. Nie inaczej było w Jedwabnem. Ocaleni opowiadają, że było od trzydziestu do czterdziestu, którzy w brutalny, sadystyczny sposób pędzili, bili, torturowali, zabijali Żydów; którzy jeszcze wieczorem tegoż 10 lipca podzielili między siebie ich dobytek; którzy jako pomocnicy Niemców wzięli na siebie ciężką winę. Jednakże szokująca teza, że jedna połowa mieszkańców napadła na drugą połowę, wydaje się w świetle dokumentów i relacji świadków nie do utrzymania. Materiały archiwalne i wyniki ekshumacji przemawiają przeciw tej tezie. To raczej Niemcy ten mord wymyślili, zorganizowali, wyreżyserowali i swoją bronią ostatecznie dopełnili. Autor, slawista i historyk, jest długoletnim korespondentem monachijskiego dziennika "Süddeutsche Zeitung" w Warszawie i autorem trzech książek o stosunkach polsko-niemieckich. W języku polskim ukazała się: "Niemcy w Polsce. Historia mniejszości w XX wieku". Niniejszy tekst ukazuje się jednocześnie w "Rzeczpospolitej" i "Süddeutsche Zeitung". https://web.archive.org/web/20071124014038/http:/… Do powyższego kilka niezbędnych uwag i korekt: 1. odnośnie udziału Niemców: W trakcie rozprawy sądowej, Julia Sokołowska (…) oznajmiła, że (…) w dniu 10 lipca 1941 r. w Jedwabnem znajdowało się 68 gestapowców, dla których przygotowała obiad oraz bardzo dużo przyjezdnych żandarmów. (…) przesłuchana 25 lat później w śledztwie, sygn.. Ds.24/67, prowadzonym przez byłą Okręgową Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Białymstoku, nie wspomniała nic o funkcjonariuszach gestapo. Natomiast, mimo upływu lat, liczbę [niemieckich] żandarmów określiła zdumiewająco dokładnie, stwierdzając, że było ich 240 i tyle musiała przygotować obiadów. https://myslnarodowa.files.wordpress.com/2013/10/… 2. odnośnie strzałów z broni palnej: dr hab. Andrzej Kola, prof. UMK: Otrzymaliśmy zlecenie wykonania badań archeologiczno-ekshumacyjnych i chcieliśmy się z niego wywiązać. Nie było to jednak do końca możliwe ze względu na stanowisko strony żydowskiej, która nie pozwoliła naruszyć szczątków, mogliśmy je tylko odsłonić. Ekshumacją usiłowano nazywać więc to, co nią właściwie nie było. Na szczęście zlecenie dotyczyło także prac archeologicznych. W tej jego części mieliśmy zbadać reliktowe struktury stodoły, w której spalono Żydów, i z tego wywiązaliśmy się w stu procentach. Pech, że realizując to zadanie w stodole natknęliśmy się na mogiłę z posągiem Lenina w środku i znowu nasze prace zostały wstrzymane. Wiedzieliśmy, że eksploracja mogiły - z punktu widzenia archeologii, i jej ekshumacja - z punktu widzenia antropologii fizycznej - wniosłyby ogromną wiedzę, której nie mamy. Pozwolono nam tylko odkryć szczątki kostne i już to wystarczyło, żeby udowodnić, że do tych ludzi strzelano. Natrafiliśmy m.in. na pocisk kalibru 9, wystrzelony prawdopodobnie z niemieckiego parabelum - krótkiej broni stanowiącej uzbrojenie oficerów niemieckich. Pocisk musiał trafić w tkankę miękką, bo się nie zdeformował. http://glos.umk.pl/2001/07/kola.html 3. odnośnie technologii zbrodni: Czyżby Polacy z Jedwabnego tak nienawidzili „żydo-komunistów”, że, starym polskim zwyczajem, zapędzili kobiety i dzieci do stodoły i żywcem spalili? Sprawdźmy więc, ile żydowskich kobiet i dzieci albo choćby i Żydów spalili żywcem Polacy między 1918 a 1939? Ani jednego. Nawet ma kresach, gdzie miały miejsce lokalne pacyfikacje wsi, z których bandy żydowskie i ukraińskie ostrzeliwały w 1939 r. polskie oddziały, nie doszło do incydentów palenia ludzi żywcem. Może Niemcy mieli takie zwyczaje? Sprawdźmy. Okazuje się że już od września 1939. Popatrzmy (opisane zbrodnie to wierzchołek góry lodowej): Zbrodnia w Szczucinie, Zbrodnia w Uryczu, Synagoga w Będzinie. Po 1939 jeszcze niejednokrotnie staroniemiecką (a nie – staropolską) tradycją palono ludzi żywcem: Zbrodnia w Ciepielowie 1942, „4. VII. 1943, Bór Kunowski – 43 osoby spalono żywcem w stodole za udzielanie pomocy oddziałowi partyzanckiemu, składającego się głównie z Żydów, którzy uciekli z getta.”;”VIII. 1944, Sasów – za udzielanie pomocy około 100 Żydom ukrywającym się w pobliskich lasach, Niemcy zamordowali i/lub spalili żywcem wszystkich mieszkańców wsi, pilnując, by nikt nie uciekł z płomieni.”, 18 V 1943 roku w Szarajówce Niemcy spalili żywcem 58 osób, zastrzelili 9 i zniszczyli całą wieś., Zbrodnia w Podgajach – SS-mani spalili żywcem jeńców z 3. pułku piechoty 1 Dywizji WP. Gardelegen – 13 kwietnia 1945 Niemcy (jednostka SS) spalili żywcem w stodole 1016 osób, więźniów obozu koncentracyjnego. Dlaczego Polacy dziś nie wiedzą nic o tych zbrodniach? Bo to jest ta historia, której Polaków nikt w III RP nie chce uczyć. Polacy mają przepraszać za Jedwabne. Mają uznać zbrodnie SS i Gestapo za własne zbrodnie. Ale w jakim celu? By zaszczepić w nich poczucie winy wobec Żydów. https://myslnarodowa.wordpress.com/2012/07/05/pog… 4. odnośnie „masowego udziału” Polaków w zbrodni (było od trzydziestu do czterdziestu, którzy w brutalny, sadystyczny sposób pędzili, bili, torturowali, zabijali Żydów): skazany w 1949r. w procesie łomżyńskim (patrz pkt. 7) Władysław Dąbrowski zeznał, że nie chciał iść i Niemcy przez uderzenie w twarz zmusili go do pójścia.’, ‘ z nakazu niemieckiego, popartego zastosowaniem przymusu fizycznego /uderzenie pistoletem po głowie i dłonią w twarz, od ciosu stracił ząb/ udał się na rynek, aby pilnować ludność żydowską’, w śledztwie ‘przyznał się do pilnowania Żydów przez dwie godziny’ [ibidem] 5. odnośnie sytuacji po okupacji sowieckiej: Niemcy po zajęciu Łomży wypuścili wszystkich sowieckich więźniów. Znajomi przywieźli go do domu ślepego i bez władzy w nogach. Jeszcze trochę, a skosiłaby go bolszewicka kostucha. Wrócili również ci, którzy dotychczas ukrywali się przed Sowietami. Szukali winnych poniewierki i aresztowań – przeważnie tych z żydowskiej milicji. Na próżno, bo wszyscy zwiali z wycofującą się Armią Czerwoną. Niemcy rozstrzelali dwóch braci Wiśniewskich, którzy jako konfidenci NKWD denuncjowali osoby współpracujące z polskim ruchem oporu. W obawie przed samosądem schronili się na posterunku żandarmerii niemieckiej. Niemcy po krótkim śledztwie zlikwidowali ich. Pod ścianę postawili także Czesława Kurpiewskiego, który służył w ruskiej milicji. https://ptto.wordpress.com/2012/07/14/w-jedwabnem… 6. odnośnie ilości pomordowanych (skąd się wzięła liczba 1600): Po spaleniu stodoły Niemcy wydali zarządzenie, aby Żydzi, którzy uniknęli śmierci i ukrywają się, zgłosili się do wyjazdu do getta w Łomży – tam będą mogli „spokojnie żyć i pracować”. Zgłosiło się ich dość sporo. Do czasu wyjazdu do łomżyńskiego getta, przebywali krótko w getcie jedwabneńskim, które Niemcy naprędce zorganizowali naprzeciwko Starego Rynku. Istniało niedługo [ibidem] 7. odnośnie procesu łomżyńskiego: Wkrótce do Jedwabnego zjechało UB. Nabrali ludzi na samochody i zawieźli do Łomży. Tam tak zaczęli ich tłuc, że podpisywali co tylko bijący chcieli. Sielawina i Kalinowska, które nie umiały pisać ani czytać, “podpisywały” krzyżykami wszystkie protokoły, które im podsuwano. Niebrzydowskiego, który za pierwszych Sowietów pracował w MTS, zaczęli tłuc w pięty, żeby podpisał, że widział Laudańskich przy pędzeniu i paleniu Żydów w stodole. Chłop nie wytrzymał i podpisał. Przez długi czas nie mógł chodzić.(…) Wreszcie przyszedł czas i na Zygmunta. Przesłuchania odbywały się według schematu: zaciemniony pokój, śledczy za biurkiem i ciągle te same pytania – kogo widział przy mordowaniu Żydów? Próbował uczciwie wyjaśniać, że przy tym nie był i nikogo nie mógł widzieć. Wtedy śledczy naciskał przycisk na biurku, gasło światło, a z sąsiedniego pomieszczenia wpadało trzech rosłych ubowców. Jedno uderzenie wystarczało, by leżał na podłodze. Leżącego kopali, gdzie popadło: po głowie, brzuchu, nerkach – nie wybierali. Gdy starał się osłaniać głowę – dostawał w genitalia, gdy chronił przyrodzenie – kopali w głowę, gdy mdlał – cucili wodą i znów bili. (…) Zmusili go do wymienienia nazwiska Mariana Żyluka, jednak później został on przed sądem uniewinniony (okazało się, że gdy Niemcy mordowali Żydów, siedział w areszcie na posterunku żandarmerii w Jedwabnem). Przy podpisywaniu protokołu śledczy dopisał, że w czasie przesłuchania nie stosowano przymusu fizycznego. Laudański gwałtownie zaprotestował. Śledczy nie ponaglał. Znów nacisnął przycisk na biurku, znów zgasło światło i wpadało trzech ubeckich opryszków. Cios w głowę, podłoga, kopy ubeckimi butami, ból, utrata świadomości. Nie chciał umierać w katuszach, jakie zadawali mu żydowscy oficerowie UB. http://www.naszawitryna.pl/jedwabne_511.html Fragment Uzasadnienia wyroku Sądu Okręgowego w Łomży, dn. 16-17 maja 1949 r. : Miejscowa ludność, a więc w tej liczbie i oskarżeni wzięci byli do udziału pod terrorem, jak to widać ze wszystkich wyjaśnień oskarżonych, gdziekolwiek by były one składane i z zeznań świadków oskarżenia i odwodowych. Przemoc zastosowana przez Niemców do oskarżonych wypływa w wielkiej ilości w jakiej w tym dniu krytycznym zjawili się w Jedwabnem i z faktu, że żydów należało wyciągać z mieszkań na plac zbiórki, czego sami Niemcy nie mogli dokonać ze względu na stosunkowo małą ich ilość. Fragmenty zeznań oskarżonych: Czesław Lipiński: wyjaśniam, że w dniu krytycznym kiedy stałem u siebie na podwórzu podszedł do mnie niemiec i zabrał mnie ze sobą na rynek, żeby pilnować żydów Władysław Dąbrowski: krytycznego dnia kiedy znajdowałem się w domu przyszedł do mego mieszkania żandarm z burmistrzem Jedwabnego Karolakiem i kazał mi iść na rynek pilnować żydów. Ponieważ nie chciałem iść i starałem się uciec niemiec uderzył mnie pistoletem w głowę (potwierdziły to zeznania kilku świadków) a ręką uderzył mnie w twarz i wybił ząb Feliks Tarnacki: przyszedł do mnie burmistrz Karolak Marian i sekretarz magistratu Wasilewski imię nie znam wraz z gestapowcem i wypędzili mnie na rynek przyszedł do mnie Karolak Marian, który był burmistrzem i żandarm niemiecki, który mnie kopnął i zabrali mnie na Rynek m. Jedwabnego Roman Górski: przyszedł do mnie Karolak Marian, który był burmistrzem i żandarm niemiecki, który mnie kopnął i zabrali mnie na Rynek m. Jedwabnego Kim był „Karolak Marian”? decydujące znaczenie miał wybór [dokonany przez niemieckiego okupanta] na burmistrza w Jedwabnym, Karolaka, jak się później okazało wieloletniego rezydenta Abwehry i Niemca, czasowo pełniącego obowiązki Polaka. Wybrał on najgorsze szumowiny i udekorował przybyłą niemiecką ekipę polskimi przestępcami. Karolak został skazany przez polskie podziemie na karę śmierci, jednak wyroku nie udało się wykonać, jego mocodawcy wycofali go w porę i ukryli http://www.andrzejanonimus.icpnet.pl/pl/articles/… Ze wszystkich dostępnych materiałów źródłowych jasno wynika, że kolaboranci „przemysłu Holocaustu” – jak Stolzman i Komorowski, jak b. prezes IPN Kieres, jak kłamca Gross i jego medialni współplemieńcy w Polsce, NIE ZROBILI NIC, BY DOTRZEĆ DO PRAWDY. Niczego też nie zrobiły obecne władze. Jeżeli pewne wydarzenia (wśród których lokować można też Marzec’68, tzw. „drugą Solidarność” czy… „katastrofę smoleńską”) MUSZĄ PAŚĆ OFIARĄ POLITYKI, to zaniedbanie ogłoszenia Prawdy o Jedwabnem nie jest niczym nowym i doprawdy nie ma co ścigać Grossa czy Grabowskiego(tego od 200 tys. Żydów** zabitych przez Polaków). I tylko zastanawia pytanie, po co była ta nowelizacja Ustawy o IPN? Ano widocznie – na pokaz: że coś, kochani wyborcy, możemy. No pewnie – jak sami jesteście upaprani tą swoją polityką, to i nas chcecie upaprać… Faktycznie – zbliżamy się ekspresowo do Zachodu: w Niemczech np. każdy obywatel wie, że ich politycy to świnie, ale nie ma złudzeń, że jacyś inni są lepsi… * patrz: „Biała księga" Jedwabnego: góra urodziła mysz http://www.antyk.org.pl/ojczyzna/jedwabne/zebrows…
** jaka jest prawda: http://nczas.com/2012/01/15/fikcyjne-10-czyli-ilu…