Antysemici przeciwko kłamstwu zaprawionemu obłudą
Rozmowa z Włodzimierzem Zdybem, autorem powieści Antysemici dostępnej w wersji elektronicznej.
– Dlaczego podjął Pan temat, nad którym nad samym tytułem ciąży „poprawność polityczna”, a przez to ryzyko marginalizacji książki?
– Właśnie z powodu „poprawności politycznej”. Zawsze byłem niepokorny, a „poprawność polityczna”, czyli kłamstwo zaprawione obłudą, zmusiła mnie do protestu. Nasilenie kłamstw w temacie relacji polsko-żydowskich w ostatnich latach, szczególnie publikacje pewnego znanego „profesora” z Princeton, które zbulwersowały polską opinię publiczną, pchnęły mnie do działania. Musiałem opowiedzieć to, co słyszałem od mojej matki i mojej ciotki.
– Czy należy przez to rozumieć, że Pana powieść jest opisem prawdziwej historii, która wydarzyła się w Pana rodzinie?
– Niezupełnie. Główny wątek, jakim jest przechowanie dwóch Żydówek, oparty jest na wydarzeniu prawdziwym. Moja babka ze strony matki wzięła rzeczywiście dwie siostry S. (w powieści nazwiska są zmienione), ale nie było mowy o żadnych pieniądzach – ani wielkich ani małych. I rzeczywiście przyszło gestapo; na szczęście młodszej Żydówki, Cecylii, nie było wtedy w domu, a starsza miała silne nerwy i nie przyznała się, że jest Żydówką. Następnym prawdziwym wydarzeniem opisanym w powieści jest zabranie młodszej Żydówki, Cecylii, przez UB. Moja matka opowiadała mi kilka razy tą sytuację i zawsze cytowała uzasadnienie zabrania Cecylii przez ubeków: „bo wy zrobicie z niej goja, a ona musi rodzić Żydów...”. Nie ulega też wątpliwości, że wiadomość o Cecylii przekazała UB naprawdę jej starsza siostra, która, gdy tylko wojna się skończyła, opuściła dom mojej babki właściwie bez pożegnania i nigdy się tam więcej nie pojawiła. Zabranie Cecylii musiało być ciężkim przeżyciem zarówno dla mojej matki, która była jej równolatką, jak i mojej babki, bo, (to kolejny prawdziwy szczegół w powieści), zawiadomiła ona milicję o porwaniu Cecylii. I znów – tak jak w powieści – naprawdę przyszli ubecy – i powiedzieli, że jeżeli babka nie wycofa tego zawiadomienia o porwaniu dziecka z milicji, to wywiozą wszystkich do Sowietów. I wówczas babka skapitulowała.
– A niemieckie pochodzenie pana babki, sprawa jej syna Tadka?
– No tak, niemieckie pochodzenie też jest prawdą, jak i perfekcyjne władanie przez nią językiem niemieckim. Bo rzeczywiście przed wojną była nauczycielką niemieckiego i francuskiego w żeńskim gimnazjum. Nie chcę zdradzać więcej szczegółów, żeby czytelnik nie czuł się rozczarowany, że zna już zakończenie niektórych wątków. Mogę dodać tylko, że w mojej książce rzeczywistość miesza się z fikcją literacką
– Książka świetnie oddaje geografię stolicy czasów wojny, jej „warszawskość” – czy to ma coś wspólnego z historią Pana rodziny ?
– Tylko o tyle, że ja sam znam opisywane miejsca z autopsji. Mieszkałem przez pół życia na ulicy Bagatela w Warszawie, więc świetnie znam tę okolicę. Moja ciotka mieszkała na Saskiej Kępie i przemieszkiwałem u niej pasjami. Do Saskiej Kępy, tej starej – sprzed budowy Trasy Łazienkowskiej – mam nieuleczalny sentyment. Pole i gospodarstwo „chłopa”, od którego w powieści „kupowało się wszystko do produkcji pierogów”, pamiętam z dzieciństwa: tam naprawdę rosły ziemniaki, kapusta i pomidory, a chałupa i stodoła stały w miejscu, gdzie Trasa Łazienkowska przekracza Wał Miedzeszyński. Ale moja babka nie mieszkała na Saskiej Kępie w czasie okupacji.
– W powieści „Historia” przez duże „H” jest obecna obok historii pewnej rodziny. No i oczywiście debata światopoglądowa: konfrontacja chrześcijaństwa z marksizmem...
– Tak. Jestem z wykształcenia historykiem, a oprócz tego jestem chrześcijaninem. I dlatego interesuje mnie prawda w obu tych wymiarach, jeśli można tak powiedzieć. A więc prawda historyczna. Jak było z Powstaniem Warszawskim? Przebieg walk oraz debaty w Komendzie Głównej AK przed wybuchem Powstania są nieźle znane historykom. Ostatnimi laty debatuje się nad tezą, którą pierwszy postawił prof. Wieczorkiewicz, a nagłośnił Piotr Zychowicz, że do Powstania doszło również z powodu zdrady. Pada nazwisko gen. Okulickiego. Ja w powieści o Okulickim nie wspominam, choć gdy czytałem, co ten facet mówił do Bora-Komorowskiego na naradach KG AK, to nóż mi się otwiera w kieszeni i żałuję, że pułkownicy, których Bór odsunął od narad (akurat tych, którzy mieli solidne wykształcenie wojskowe i doświadczenie), nie zrealizowali puczu, o którym myśleli i nawet rozmawiali. Bali się, że potomni oskarżą ich o warcholstwo. Mieli trafną ocenę sytuacji i trafnie przewidywali skutki decyzji o wybuchu Powstania. Szkoda, że jednak nie aresztowali Bora, Okulickiego i Pełczyńskiego. Tych facetów, a już na pewno Okulickiego, trzeba było postawić do dyspozycji Naczelnego Wodza, który wysłał przecież tego ostatniego do Polski z misją niedopuszczenia do wybuchu Powstania w Warszawie. A Okulicki zrobił dokładnie odwrotnie. Jeśli to nie jest zdrada, to co nią jest? W normalnej armii za coś takiego jest sąd wojenny. Jeśli skutki niewykonania rozkazu są tragiczne, to wyrok takiego sądu w normalnej armii, to pluton egzekucyjny. W razie udowodnienia zdrady wskutek działania agenturalnego – to szubienica. A my mamy w Warszawie i wielu miastach Polski ulicę Okulickiego...
– Uprzedził Pan moje następne pytanie...
– To znaczy ?
– Pytanie, na ile Pan pisał z myślą odniesienia się do teraźniejszości.
– Nie da się uniknąć odniesień. Nawet jeśli mamy do czynienia z powieścią historyczną (no może z wyjątkiem kryminałów ulokowanych gdzieś w czasie historycznym), to zawsze jest odniesienie do teraźniejszości: im bardziej dramatyczny moment w historii danego narodu powieść opisuje, tym bardziej jest aktualne pytanie – jaka nauka z tej tragedii na teraz i na przyszłość ?
– Mamy obecnie zalew publicystyki historycznej dotyczącej okresu międzywojennego, wojny i powojnia. Czy pana powieść ma jakoś tą publicystykę uzupełnić, a jeśli tak, to czy to jest dobry pomysł na powieść ?
– Trudno mi odpowiedzieć kategorycznie na to pytanie. Jeśli autor powieści umiejscowionej w takim czasie i miejscu, jak moja powieść, nie uchyla się od rozszerzania wątków całkiem prywatnych, i pozwala sobie na szersze komentowanie wydarzeń ustami swych bohaterów, to nieuchronnie jest to zajęciem stanowiska. Jest to więc siłą rzeczy „wtrącanie się” do publicystyki historycznej.
A na ile jest to dobry pomysł na powieść... na pewno jest to ryzykowne, bo powieść musi przede wszystkim dać się czytać – nie nużyć. Ale kogo ma nie nużyć? I tu pojawia się problem. Najłatwiej nie znużyć czytelników, którzy chcą czytać kryminał, jeśli napisze się dobry kryminał.
Podobno od wielu lat mamy w Polsce sytuację taką, że pisanie nie-kryminałów (pomijam teraz publicystykę znanych twarzy obecnych stale w mediach), jest strzelaniem sobie w stopę.
– A do tego ta konfrontacja chrześcijaństwa z marksizmem...
– Wiele razy zastanawiałem się, czy nie wyciąć tej debaty, która zaczyna się przy wigilijnym stole pomiędzy chrześcijaninem plagowanym zwątpieniem, a inteligentną Żydówką, dla której wiara w doktrynę Marksa jest odtrutką na rzeczywistość zagłady.
Zdawałem sobie sprawę, że dla czytelników kryminałów czy romansów, będzie to spowolnienie akcji. Ale tak się zdarzyło, że w telewizji, pewien facet produkujący się jako przedstawiciel elity intelektualnej (odmienia przy każdej okazji słowo „intelektualny”), stwierdził, że Holokaust był pokłosiem chrześcijaństwa. Wtedy moje wątpliwości skończyły się jak nożem uciął, i to nie tylko dlatego, że ten facet nie ma nawet wyższego wykształcenia, bo przecież można być świetnie wykształconym samoukiem bez dyplomu. Uznałem wtedy, że bez względu na to, ile moja powieść straci na tempie akcji i przez to na atrakcyjności w oczach czytelnika, ja wobec takich bzdur nie mogę pozostać z zamkniętą twarzą. Szczególnie, że ten ignorant powtarzał opinię, która obowiązuje tzw. elity we wszystkich prawie krajach.
– A co było największym problemem przy pisaniu tej powieści ?
– Znalezienie ceny brylantów w czasie okupacji. Nie udawało mi się przez 3 lata dogrzebać w żadnych źródłach, a bardzo zależało mi na ulokowaniu akcji powieści w maksymalnie uszczegółowionych – i prawdziwych – realiach. Próbowałem problem ominąć przez pominięcie ceny. Ale to byłoby nienaturalne. W końcu dowiedziałem się jakie były ceny konkretnych brylantów przed wojną i – bazując na wzmiance z zapisków Ringelbluma, który co prawda nie podawał konkretnej cyfry na moment mnie interesujący, ale wspomniał tylko o spadku ceny w roku 1940, przeprowadziłem oszacowanie, posiłkując się zmianami czarnorynkowej ceny dolarów. Przedtem pisałem do Izraela, do Stanów Zjednoczonych, gdzie jest nawet instytut historii brylantów, ale bez rezultatów. Myślę, że w końcu wybrnąłem z tego.
– Ale cena brylantów, to detal - i choć ważny dla atmosfery powieści - tylko detal. Chodziło mi o problem w sensie tematu; jaki wątek pisało się Panu najłatwiej, a jaki najciężej?
–Najwięcej wysiłku, kosztował mnie Przyczółek Czerniakowski. Oczywiście bazowałem na monografiach i wspomnieniach. Ale dramat Przyczółka Czerniakowskiego to temat wielki i, szczerze mówiąc, porywanie się na beletrystyczne ujęcie tego dramatu ciągle wydawało mi się zarozumialstwem przy moim braku doświadczenia powieściopisarskiego. Ale bez tego przejścia (dosłownie: w czasie i w miejscu – wręcz bez przepłynięcia Wisły w nocy 23 września 1944 roku), te wszystkie wątki, z których powieść się składa, nie spięłyby się dobrze. Więc zaryzykowałem i po wielu przeróbkach Przyczółek pozostał.
– Czy jest wobec tego jakiś temat, z którego Pan zrezygnował?
– Tak. Zrezygnowałem z wgłębiania się w temat getta. To przerastało moje siły i czas. Getto to fenomen. Wielki, tragiczny fenomen. Pisać może o nim albo naoczny świadek, albo tytan wiedzy, jeśli miałaby to być sensowna próba rekonstrukcji prawdy o getcie. A tylko prawda jest ciekawa.
– Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Paweł Buczkowski
Włodzimierz Zdyb jest absolwentem historii na Uniwersytecie Warszawskim. Wyemigrował, ale po kilku latach spróbował powrócić z rodziną na stałe do Polski. Niestety próba nie powiodła się i obecnie mieszka poza Polską. W 2007 roku opublikował w Arcanach artykuł pt. "Manifest antytotalitarny".
Ebook Antysemitów w wersjach EPUB i MOBI można kupić w księgarni Multibook.pl
