Brak sprzeciwu władz Związku Powstańców Warszawskich przeciwko temu, że lewackie feministki użyły Kotwicy, z wpisaną w nią sylwetką nagiej kobiety, jako loga tegorocznej manify, jest wielkim sukcesem prowadzonej przez nie akcji "rozmontowywania polskich heroicznych narracji." Kombatanci, którzy w 1944 r. stanęli do walki z Niemcami kierowani patriotyzmem, dali się niestety zmanipulować lewaczkom, które polskie symbole narodowe, symbolu Polski Walczącej nie wyłączając, mają w tzw. głębokim poważaniu.
Plakat tegorocznej manify wzbudził protesty nie tylko w środowiskach patriotyczno-narodowych (lewackie feministki nimi się nie przejęły, tym bardziej, że nie były one zbyt donośne, czemu się nie ma co dziwić, skoro nie zaprotestowały środowiska kombatanckie), ale także wśród lewaków, co było dla organizatorek demonstracji zaskoczeniem i je bardzo zabolało. Dlatego w celu wyjaśnienia swych intencji zorganizowały 7 marca specjalną debatę, z udziałem m.in. Elżbiety Janickiej, która wówczas jeszcze nie była postacią znaną opinii publicznej ("sławę" zyskała po udzielonym pod koniec marca agencji PAP wywiadzie, w którym stwierdziła, że autor i bohaterowie 'Kamieni na szaniec' byli antysemitami, a na dodatek 'Rudy' i 'Zośka' byli homoseksualną parą). W zapowiedzi tego spotkania dyskusyjnego napisały:
"Tegoroczny plakat promujący Manifę – kotwica Polski Walczącej wpisana w ciało kobiety – wywołuje zdumienie i kontrowersje. Z jednej strony słychać obrazę spowodowaną „nieodpowiednim” wykorzystaniem symbolu narodowego, z drugiej – niechęć środowisk feministycznych zdziwionych rzekomym legitymizowaniem przez Manifę dominujących męskich, przemocowych dyskursów.
Tymczasem intencją Manify 2013 „O Polkę niepodległą!” jest rozmontowanie polskich heroicznych narracji – przez kobiety, które nie dadzą dłużej zatykać sobie ust ani goździkiem, ani kotwicą." (http://www.feminoteka.pl/news.php?readmore=8987)
Podczas debaty Janicka ostro krytykowała organizatorki manify. Oto jedyna relacja na ten temat, jaką znalazłem w internecie: "7 marca 2013, z powodu kontrowersji wokół plakatu tegorocznej Manify, na którym widniał znak Polski Walczącej, Porozumienie Kobiet 8 Marca zorganizowało publiczną dyskusję. Brała w niej udział m.in. Elżbieta Janicka, która plakat krytykowała dowodząc, że etos Polski Walczącej był na wskroś seksistowski, że plakat wpisuje się w entuzjastyczną heroizację otwarcia frontu w środku miasta, że polskie państwo podziemne było ucieleśnieniem Polski dla Polaków, że legitymizowanie feminizmu tym znakiem to zgoda na działanie w oparciu o autorytet zamiast o samodzielne myślenie itd. Z sali padł komentarz:
- Elżbieta Janicka nienawidzi Polski. Dlaczego? Bo Elżbieta Janicka nienawidzi samej siebie." (http://lewica.pl/blog/zawadzka/27827/) Autorką tej relacji jest koleżanka Janickiej z Instytutu Sklawistyki PAN Anna Zawadzka, która jeszcze się w mojej notce pojawi.
Tak mocno atakowane z lewa, organizatorki manify postanowiły przedstawić swoje intencje w specjalnym tekście, w którym napisały:
"Jasne chyba, że niepodległość, która zawsze była u nas na topie, teraz jeszcze modniejsza się zrobiła - od prawa do pseudolewa – każdy ma swoją: co roku naziole i kibole wysyłają nas i innych do gazu, zaś środowiska GW i KP obchodzą swoją Kolorową Niepodległą. I znak PW święty jest dla obu stron, jak wiadomo, bo przecież jeszcze niedawno – bez urazy - obecni udziałowcy GW Solidarność Walczącą malowali na murach. (...)
Środowiska prawdziwie patriotyczne, złośliwie zwane nacjonalistycznymi, martwią się jednak o los Polski. Nałogowo dosyć. Przymusowe małżeństwa gejowskie, mordowanie nienarodzonych, mordowanie staruszków – a finalnie wbicie szydła w hostię polską. Hej, kto Polak na ulice! Zrobimy z wami, co Hitler z Żydami!
Środowiska patriotyczne, złośliwie zwane Żydokomuną (i naprawdę niezasłużenie!), niepokoją się, że faszyzm łeb podnosi. Trzeba na ten nacjonalizm, na ten odjazd narodowy odpowiedzieć, zdławić, zapobiec! Ale jak? Jak to jak?! Lepszym, kolorowym odjazdem narodowym! Nie oddamy im nacjonalistycznych świąt! Nie oddamy im nacjonalistycznych symboli! Przemalujemy je! Kupimy baloniki, więcej patriotyzmu! Więcej Wolnej Polski! Więcej świąt niepodległości! Nasza jest Polska Walcząca. Nasza też, prosimy! Nasz 11 listopada! I nasz rzecz jasna 4 czerwca. (Oj, wasz, wasz). Nie zapomnijcie o marszałku! Jak pięknie rymowałoby się: Zrobimy z wami co Marszałek z komuchami!" (http://www.feminoteka.pl/readarticle.php?article_…)
Powyższy fragment wyraża w złośliwy sposób niechęć organizatorek manify nie tylko do patriotyczno-narodowej prawicy, ale także do obozu "Gazety Wyborczej". Rewolucyjne feministki szydzą z tych środowisk, bo uważają, że licytują się one między sobą w swym patriotyzmie, co objawia się wydzieraniem sobie narodowych symboli. A one takich w ogóle nie uznają, co wyraziły następująco pod koniec tekstu: "I, żeby nie wyrażać się wulgarnie, zatrzymajcie dla siebie w sobie swoje wszystkie symbole i wraki, swoje niepodległości i panów z wąsami, bo my na co dzień – świadomie czy nie - żyjemy pod okupacją, o jakiej wy – dumni właściciele swoich ciał szlacheckich - pojęcia nie macie."
Mimo takiego pogardliwego stosunku lewackich feministek do symboli narodowych, w tym Kotwicy, wiceprezes Związku Powstańców Warszawskich Edmund Baranowski nie miał nic przeciwko temu, że użyły jej na plakacie promującym manifę (pisałem o tym w notce "Dlaczego władze Związku Powstańców Warszawskich popierają PO" - http://blogpress.pl/node/17590). Jak to jest możliwe, że władze ZPW tak zajadle atakują PiS i środowiska kibicowskie za to, iż na ich manifestacjach pojawiają się plakaty z Kotwicą, natomiast nie przeszkadza im, że znak Polski Walczącej został zbeszczeszczony na lewackim marszu? Jest to tym dziwniejsze, że lewackie feministki otwarcie szydzą sobie nie tylko z symbolu Polskiego Państwa Podziemnego, ale także z takich pojęć jak "patriotyzm" czy "niepodległość Polski"!
Kombatanci kierujący ZPW są ludźmi sędziwymi, ale w pełni sprawnymi umysłowo, więc powinni pamiętać, że to pierwszy prezes PiS Lech Kaczyński stworzył Muzeum Powstania Warszawskiego i dowartościował środowisko powstańców sierpniowych najpierw jako prezydent Warszawy, a później jako prezydent Polski (nadanie należytej rangi obchodom rocznicowym, awanse dla uczestników walk, wyróżnienie ich tytułami honorowymi itp.), zaś wśród osób protestujących przeciwko temu, co on robił w tej sprawie, wyróżniała się Magdalena Środa, w tej chwili twarz środowisk feministycznych organizujących manify. W 2000 r. zamieściła ona w "Tygodniku Powszechnym" głośny tekst, w którym skrytykowała wystawę "Bohaterowie naszej wolności", zorganizowaną pod patronatem ówczesnego ministra kultury Kazimierza Ujazdowskiego (obecnie polityk PiS) w Zamku Królewskim przez ekipę, która stworzyła później Muzeum Powstania Warszawskiego. Środa uznała, że "ożywianie militarnego patriotyzmu przypomina nieco zabiegi wokół Frankensteina." Według niej istnieje następujący związek przyczynowo-skutkowy: bohaterstwo - duch militaryzmu - patriotyzm - nacjonalizm - przemoc i wojna. Warto warszawskim powstańcom (i nie tylko) przypomnieć ten fragment jej tekstu: "Nie lubię propagowanego patriotyzmu, również dlatego [– i może to jest argument w gruncie rzeczy najpoważniejszy –] że zawsze za jego wzniosłymi wartościami kryją się cierpienie, strach, bieda,upokorzenie i śmierć. (...) Trzeba pamiętać o tej męce i ludziach, którzy byli jej ofiarami, a jednocześnie trzeba tłumić potrzebę bohaterstwa, zwłaszcza zaś zawsze niszczącego ducha militaryzmu, który tak łatwo przeradza się w prostacki nacjonalizm lub wyrafinowany, choć cienki dekadentyzm – bo na przybranie właśnie tych obliczy narażony jest każdy narodowy patriotyzm.”
Na stronie internetowej Fundacji Feminoteka, która najaktywniej promowała tegoroczną manifę (do niedawna pracowała w niej na etacie "słynna" Alicja Tysiąc), znaleźć można teksty, które podsumować można tytułem jednego z nich: "Patriotyzm jest jak rasizm". Oto co jego autor, Tomasz Żuradzki, zainspirowany wojskową defiladą, która odbyła się w 2007 r. (a więc w okresie rządów PiS), w nim napisał:
"Powiedzmy wprost: fascynacja militariami to smutny relikt naszej ewolucji i przeszłości plemiennej. Krwawe porachunki między grupami konkurującymi o terytorium, żywność i kobiety nie są typowe wyłącznie dla homo sapiens - większość naczelnych jest równie brutalna jak ludzie, a przemoc stosuje przede wszystkim wobec członków innych grup. To właśnie po małpach odziedziczyliśmy te cechy, które owocują tak dziś gloryfikowanym przez prawicę egoizmem plemiennym czy narodowym. (...)
Z bezstronnego punktu widzenia, który charakteryzuje myślenie moralne, patriotyczne uniesienia i przedkładanie zobowiązań wobec jednych ludzi nad zobowiązania wobec innych tylko dlatego, że akurat żyją na niewłaściwym skrawku ziemi, są jak rasizm. (...) Patriotyzm nie ma żadnego uzasadnienia moralnego - jest zbędnym reliktem przeszłości, pozostałością po dawno zapomnianych sposobach życia. A przedkładanie interesów obywateli państwa, w którym akurat żyjemy, ponad interes pozostałych ludzi jest poważnym występkiem moralnym. (...)
Podział świata na państwa narodowe jest przypadkowym i krótkim epizodem w dziejach ludzkości - istnieje nie dłużej niż jakieś 150 lat. Współczesny model patriotyzmu, do którego odwołują się polscy przywódcy, powstał w końcu XIX wieku, kiedy masy zaczęły wkraczać na scenę polityczną i uświadamiać sobie, że są akurat Polakami, a nie po prostu "tutejszymi". Część powstających wówczas partii politycznych (na ziemiach polskich była to przede wszystkim Narodowa Demokracja) postanowiła wykorzystać najniższe instynkty owego niewykształconego ludu - nienawiść do wszystkiego, co inne i obce. W tym sensie nowoczesny patriotyzm jest równolatkiem nowoczesnego antysemityzmu." (http://www.feminoteka.pl/news.php?readmore=1993)
O rzekomo nierozerwalnym związku między polskim patriotyzmem a antysemityzmem wielokrotnie pisała aktywna działaczka feministyczna Anna Zawadzka. Feminoteka zamieściła obszerne fragmenty jej wpisu z 2011 r. dotyczącego Powstania Warszawskiego, zatytułowanego "Channel 44" (czyli po polsku "Kanał 44"). Zawadzka napisała go, żeby poinformować, że "w ogóle mnie to całe powstanie nie jara". W tekście szydziła m.in. z "chłopców-hiphopowców", którzy chodzą "w koszulkach z kotwicą i rysunkami murów obryzganych krwią" oraz z "koleżanek z NGO-sów", które "miesiączkują w podpaski z wizerunkiem powstańca – bo z krwią powstańcom do twarzy". Wyszydziła także apel poległych, domagając się, żeby podczas niego wznoszono takie na przykład okrzyki:
"Wzywam kobiety, którym dowódcy odmówili broni i wyznaczyli role sanitariuszek.
Wzywam ludzi, którzy zostali bezdomni, bo ich domy zajęli powstańcy, bo ich domy spłonęły, bo ich domy były tygodniami na linii ognia.
Wzywam prostytutki, którym partyzanci kazali udzielać sobie usług za darmo pod groźbą rozstrzelania.
Wzywam dziewczyny i kobiety gwałcone przez żołnierzy wszelkich partyzantek i oddziałów.
Wzywam Żydów i Żydówki, którzy przyłączyli się do oddziałów partyzanckich w Warszawie ukrywając swoje żydostwo, bo groziło to śmiercią.
Wzywam Żydówki i Żydów, którzy ukrywali się podczas powstania przed Polakami.
Wzywam Żydówki i Żydów zamordowanych podczas powstania." (http://www.feminoteka.pl/readarticle.php?article_…)
Wybrałem te właśnie okrzyki do zacytowania dlatego, że znajdują się w nich oskarżenia środowisk feministycznych, których bezpośrednimi adresatami są powstańcy sierpniowi, w tym oczywiście Edmund Baranowski, którego bardzo zabolało użycie litery "W" przez PiS na plakacie promującym referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz, zaś nie zaznał tego odczucia, gdy obejrzał plakat z Kotwicą, niesiony podczas manify. Ciekawy jestem, czy nie zabolałoby go również zakończenie promowanego przez Feminotekę tekstu Zawadzkiej:
"W książkach dla dzieci często robią teraz zapachowe wkładki: „potrzyj palcem i powąchaj, a poczujesz zapach królestwa grzybowych krasnali”. Coraz więcej w księgarniach dziecięcych kolorowanek powstańczych, więc może czas na album "Zapachy powstania".
Potrzyj palcem i powąchaj, a poczujesz smród kanałów wypełnionych gównem, w którym tonęli ludzie. Potrzyj palcem i powąchaj, a poczujesz zapach krwi. Potrzyj palcem i powąchaj, a poczujesz zapach zwłok, które od tygodnia leżą na ulicy w upalny sierpień. (...) Wspaniały bukiet. Tylko czekać, kiedy zrobią perfumy powstańcze".
Feminoteka promowała tekst Zawadzkiej także na Facebooku: https://www.facebook.com/FundacjaFeminoteka/posts…. Jeden z dyskutantów zdziwił się, "dlaczego na stronie organizacji ktora walczy o prawa kobiet porusza sie kwestie celowosci wybuchu PW... najwyrazniej rownie mocno "jara" to wszystkich od prawa do lewa....", na co zareagowała reprezentantka tej fundacji, która wyjaśniła, że "też robilysmy projekt o PW".
Właśnie to zdanie jest kluczem do rozwiązania zagadki, dlaczego Kotwica znalazła się w logo feministycznej demonstracji, i dlaczego władze Związku Powstańców Warszawskich przeciwko temu nie protestowały. Otóż w tym "projekcie o PW" Feminoteki uczestniczyły członkinie ZPW, w tym wiceprezes tej organizacji kombatanckiej Halina Jędrzejewska, pseudonim "Sławka", łączniczka batalionu "Miotła", wchodzącego w skład Zgrupowania "Radosław". Miała ona uczestniczyć w zaplanowanym na 8 września tego roku spotkaniu promocyjnym książki Patrycji Bukalskiej "Sierpniowe dziewczęta'44", ale zostało ono z niewiadomych przyczyn odwołane (https://www.facebook.com/FundacjaFeminoteka/posts…).
W tej notce nie przedstawę pełnego opisu projektu Feminoteki na temat Powstania Warszawskiego, bo to bardzo obszerny temat, a ja nie zapoznałem się z wszystkimi materiałami, które przy jego realizacji powstały (są one zamieszczone pod adresem: http://www.feminoteka.pl/muzeum/readarticle.php?a…). Moja ocena jest ambiwalentna. Z jednej strony przyklaskuję temu przedsięwzięciu z całego serca, bo kwestia udziału kobiet w Powstaniu'44 i szerzej - w Armii Krajowej, zasługuje na nagłośnienie. Przypomnę, że działania w tym kierunku prowadzi także Muzeum Powstania Warszawskiego, które realizuje projekt "Morowe panny" - http://www.morowepanny.pl/. Jego kontynuacją jest projekt "Panny wyklęte", realizowany przez Fundację Niepodległości - http://wpolityce.pl/artykuly/59710-tylko-u-nas-fr…). Ciekawy projekt zrealizowała także agencja Grey - http://powstaniewarszawskie.greygroup.pl/pkopowst…). Jako historyk bardzo się cieszę, że Feminoteka przyczyniła się do powstania nowych relacji uczestniczek Powstania Warszawskiego lub ich córek czy wnuczek, bo im więcej źródeł tym lepiej. Ale z drugiej strony protestuję przeciwko sposobowi ich wykorzystania. To co robi Feminoteka w kwestii Powstania Warszawskiego jest przykładem pisania tzw. historii genderowej (feministycznej), która nie ma nic wspólnego z nauką historii wykładaną do tej pory na uniwersytetach. Blogerka lewackiego portalu natemat.pl napisała o tej nowej pseudonauce, że jest to "taka, dla której kierowanie uwagi na kobiety nie jest celem samym w sobie, ale raczej sposobem na odsłonięcie niewidzialnego, płciowego wymiaru polityki państwowej - tego, jak płeć używana jest do produkcji i legitymizacji podstawowych wymiarów życia politycznego i społecznego. Samo powiększanie panteonu bohaterów narodowych o dzielne kobiety nie wystarczy, jeśli nie przyjrzymy się krytycznie samej dzielności." (http://natemat.pl/25019,morowe-panny-czy-pin-up-g…)
Ta definicjia historii genderowej jest lewackim bełkotem, więc niewiele z niej rozumiem i z tego powodu nie będę do niej odnosił. Spróbuję natomiast pokazać na kilku przykładach jak jest pisana. Zgodnie z nieznośną genderową manierą tworzone są nowe słowa do opisu rzeczywistości sprzed wielu lat. Dlatego uczestniczki powstania nazywane są "powstankami", wbrew regułom polszczyzny i wbrew woli kobiet, do których się ten potworek językowy odnosi. Przy okazji chciałbym w tym miejscu zauważyć, że tworzeniu na siłę, bez potrzeby, żeńskich nazw stanowisk, tytułów, zawodów sprzeciwiam się nie tylko ja i wiele innych osób o poglądach prawicowych, nie tylko językoznawcy, ale także np. prof. Barbara Stanosz, ikona polskiej lewicy (twórczyni m.in. pisma "Bez Dogmatu"), która jako logik w bardzo logiczny sposób dowiodła wczoraj w Radiu Dla Ciebie, że jest to bezsensowne zaśmiecanie języka. Jak wynika z wypowiedzi "naukowczyni", która prowadziła projekt Feminoteki, Weroniki Grzebalskiej (to jedna ze studentek Marii Janion, guru polskojęzycznych feministek), wie ona, że uczestniczki Powstania Warszawskiego nie chcą, aby je nazywać "powstankami", ale mimo to tak je nazywa, bo jest przekonana, że robi to dla ich dobra. (zob. http://www.feminoteka.pl/readarticle.php?article_…).
Genderowe historyczki na siłę szukają dowodów na dyskryminację kobiet w AK i w Powstaniu Warszawskim, chociaż one w swych relacjach o tym w ogóle nie wspominają. Odpowiadając na pytanie, czy były one dyskryminiowane, Grzebalska stwierdziła: "To jest współczesne określenie, którym same powstanki nie posługują się. Myślę, że akty dyskryminacji były dla tych kobiet często niewidoczne, ukryte pod szarmanckością i gestami opieki. Sławomira Walczewska nazywa to szlachecko-rycerskim kontraktem płci: opiekuńczość wobec kobiet jest przykrywką dla ich paternalistycznego traktowania przez mężczyzn." (http://www.feminoteka.pl/readarticle.php?article_…) W dalszym ciągu swej wypowiedzi podaje ona jako dowód tej rzekomej dyskryminacji wypowiedź jednej z uczestniczek Powstania, że "w tej podziemnej walce to chłopcy wyznaczali dziewczętom ich zadania”. Jest to oczywiście interpretacja bezsensowna, bo Armia Krajowa była normalnym, chociaż podziemnym wojskiem, którego funkcjonowanie zawsze opiera się na rozkazie. Skoro dowódcy tej dziewczyny byli mężczyznami to wydawali jej rozkazy i wyznaczali jej zadania do wykonania. W przypadkach, gdy to kobieta była dowódcą, to ona wydawała rozkazy (były to rzadkie sytuacje, ale się zdarzały). Nie jest dowodem na dyskryminację płciową niewybredna uwaga jednego z dowódców: „zachciało się walczyć, zamiast w domu prać gacie chłopu, no to teraz masz!” Bardzo często zdarza się, że podczas ćwiczeń wojskowych dowódca wybiera sobie spośród ćwiczących kogoś za ofiarę i traktuje go ostrzej niż innych. W tym przypadku padło na kobietę, ale w innych grupach byli to mężczyźni, do których zwracał się z pewnością w podobny sposób, np.: "zachciało się walczyć, zamiast siedzieć w domu pod fartuchem mamusi (lub np. pod pierzyną), to teraz masz"! W wojsku mówi się "po wojskowemu" i nie ma miejsca na sentymenty. Paradoksalnie, fakt, że ów dowódca tak ostro traktował tę dziewczynę dowodzi, że uważał ją za pełnowartościowego żołnierza i nie stosował wobec niej żadnej taryfy ulgowej ze względu na jej płeć. A równe traktowanie to jest przecież sztandarowy postulat feministek! Proszę zauważyć, że gdyby ów dowódca odnosił się do tej dziewczyny szarmancko i opiekuńczo, a więc inaczej niż do mężczyzn, to Grzebalska oskarżyłaby go, że traktował ją "paternalistycznie." Ot i mamy typowy dla pseudohistoryczek z zakresu gender studies sposób dowodzenia z góry założonej tezy, że uczestniczki Powstania'44 były prześladowane przez swych towarzyszy broni!
Grzebalska uważa, że dyskryminacją było to, że jednej z uczestniczek Powstania koledzy nie chcieli dać broni. Feministyczna naukowczyni od siedmiu boleści nie zdaje sobie sprawy z tego, że łączniczki bardziej narażały swe życie przenosząc meldunki, niż żołnierze walczący z bronią w ręku. Deprecjonuje też wagę zadań wykonywanych przez nie, chociaż bez nich kierowanie walką przez dowództwo Powstania byłoby niemożliwe (łączność telefoniczna przecież wtedy nie istniała). No i przede wszystkim nie bierze pod uwagę tego, czy ta dziewczyna miała odpowiednie przeszkolenie w użyciu broni i umiała dobrze strzelać. Jestem pewny, że gdyby była świetną snajperką, to broń dla niej by się znalazła. Mógłbym tak kontynuować obalanie opacznych interpretacji relacji źródłowych w wykonaniu Grzebalskiej, ale wtedy ta notka rozrosłaby się do monstrualnych rozmiarów.
Powyższe przykłady są wystarczające do opisu genderowej metody pisania na nowo historii. A jej cele jasno formułują feministki z Feminoteki: "... rozmowa o PW, naszym micie narodowym jest wazna, od kazdej strony, abysmy w wiecej mitow narodowo-wyzwolenczych nie wierzyli. polecam nasz projekt: http://www.feminoteka.pl/muzeum/readarticle.php... i Marię Janion." (https://www.facebook.com/FundacjaFeminoteka/posts…). Zatem celem jest "dekonstrukcja" mitu Powstania Warszawskiego przy zastosowaniu tzw. metody fantazmatycznej, której mistrzynią jest prof. Janion. Uczestniczki Powstania Warszawskiego zostały przez lewackie feministki potraktowane przedmiotowo, jako "mięso armatnie" w wojnie z polskością i katolicyzmem. Charakterystyczne jest, że rozmówczyń szukano przy pomocy Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu, a więc w środowisku, które pomagało Żydom podczas wojny. Zapewne autorki projektu Feminoteki liczyły na to, że będą one bardziej krytyczne w stosunku do władz Polskiego Państwa Podziemnego i do mężczyzn walczących w Powstaniu'44, niż np. kobiety służące w szeregach NSZ. Jednak zdaje się, że się w tych rachubach mocno przeliczyły, bo polskie rodziny ratujące Żydów były tak samo patriotyczne jak i te, które z różnych powodów tego nie robiły (np. nikt ich o nią prosił, albo nie miały po temu warunków materialnych).
Autorki projektu Feminoteki próbują sfałszować historię Powstania Warszawskiego. Podczas gdy żołnierze polskiego wojska podziemnego poszły walczyć z Niemcami z motywów patriotycznych, zgodnie z hasłem "Bóg - Honor - Ojczyzna", ich relacje mają służyć zwalczaniu polskiego patriotyzmu. Robi się z nich ofiary męskiej dominacji, chociaż w Armii Krajowej żołnierze-kobiety były traktowane na równych prawach z żołnierzami-mężczyznami.
Władze Związku Powstańców Warszawskich, które są zapewne zadowolone z tego, że Feminoteka realizuje projekt dotyczący Powstania'44 i być może z tego powodu nie protestowały przeciwko użyciu Kotwicy na plakatach promujących manifę, nie zdają sobie sprawy z tego, czemu ma on służyć. A jest on wymierzony w środowisko kombatanckie, o czym otwarcie napisała Grzebalska w "Krytyce Politycznej": "... powstańcy powinni przestać być traktowani jak arbitrzy od patriotyzmu czy wychowawcy młodzieży. Że dzieje się to nagminnie i stało się już w zasadzie przezroczyste, świadczą o tym nie budzące kontrowersji patriotyczne pogadanki powstańców w szkołach czy uparte zadawanie im przez dziennikarzy pytań o to, czym jest patriotyzm. Z dzieci z kolei na pewno nie powinno się robić małych powstańców, wychowywanych w anachronicznej tradycji patriotyzmu tyrtejskiego." Lewackie feministki zajęły się Powstaniem'44, żeby straciło ono "status fundatorskiego mitu nacjonalistycznej wspólnoty". Chodzi im o to, żeby przejąć kontrolę nad Muzeum Powstania Warszawskiego, otworzyć je "na pamięć grup marginalizowanych, mogącą podważyć hegemoniczną narrację: świadectwa powstańców żydowskiego pochodzenia, którzy ukrywali swoją tożsamość z obawy przed egzekucją z rąk akowców, antyheroiczną opowieść cywilów o piwnicznej gehennie i gwałtach, wspomnienia powstanek o dyskryminacji w szeregach podziemnej armii." (http://www.krytykapolityczna.pl/Opinie/Grzebalska…)
Niestety przywódcy Związku Powstańców Warszawskich, którzy dzięki politykom PiS stali się w Polsce osobami ważnymi i docenianymi, prowadzą teraz środowisko kombatantów sierpniowych do ponownej klęski poprzez sprzymierzenie się antypatriotycznymi lewakami przeciwko tej partii. Pomagają lewackim feministkom torować drogę do zawłaszczenia przez nie narodowych symboli i napisania historii Powstania Sierpniowego na nowo. Nie zdają sobie sprawy z tego, że zostaną w niej opisani nie jako bohaterowie, lecz jako zbrodniarze mordujący Żydów i prześladujący cywilów oraz jako ordynarni osobnicy dyskryminujący, a nawet gwałcący swe towarzyszki broni. W ten sposób gen. Zbigniew Ścibor-Rylski oraz ppłk Edmund Baranowski prowadzą swych żołnierzy do powtórnej klęski.
Jednym z podstawowych pojęć w ideologii gender jest tzw. militaryzm (podobnie zresztą było w marksizmie-leninizmie) i co roku postmarksistowskie feministki organizują przeciwko niemu skierowaną tzw. Kampanię 16 dni. W 2012 r. odbywała się ona pod hasłem: "Poprzez pokój w domu do pokoju na świecie: Zakwestionujmy militaryzm i zakończmy przemoc wobec kobiet!" W tekście promującym tę kampanię (proszę zwrócić uwagę na to, że jest to słowo z języka wojskowego) napisano: "Militaryzm nadal stanowi główne źródło przemocy wobec kobiet. Jest to ideologia, która tworzy kulturę strachu, wspiera stosowanie przemocy, agresję i interwencje zbrojne w rozwiązywaniu sporów oraz narzucaniu politycznych i ekonomicznych interesów. Militaryzm wywiera głęboki materialny, instytucjonalny, kulturalny i psychologiczny wpływ na społeczności na całym świecie. Stawia w uprzywilejowanej pozycji brutalne formy męskości oraz zakłada, że przemoc jest skutecznym sposobem rozwiązywania konfliktów. Militaryzm ma często poważne konsekwencje dla bezpieczeństwa całego naszego społeczeństwa, w tym kobiet, dzieci i mężczyzn. Począwszy od przemocy seksualnej w trakcie konfliktów zbrojnych, po upowszechnianie się zabawkowych pistoletów dla dzieci, militaryzm wpływa na sposób, w jaki postrzegamy kobiety i mężczyzn, nasze rodziny, sąsiadów, życie publiczne oraz niektóre kraje." (http://www.feminoteka.pl/print.php?type=N&item_id…) Według postmarksistowskich feministek powstańcy warszawscy wyznają ducha militaryzmu, więc są wrogami kobiet i "postępu". Nie są wcale bohaterami, lecz "hero-militarystami", z którymi należy walczyć, aż do odniesienia nad nimi ostatecznego zwycięstwa.
To zadziwiające, że obecni dowódcy powstańców warszawskich (wśród kombatantów wojskowa hierarchia wciąż obowiązuje) robią identyczny błąd jak Komenda Główna AK, która przekształciła się w dowództwo Powstania Warszawskiego w 1944 r. - swoich śmiertelnych wrogów traktują jako "sojuszników naszych sojuszników". Neo- i postmarksistowskie feministki to współczesne odpowiedniczki marksistowsko-leninowskich komunistów sprzed lat kilkudziesięciu. Obie te frakcje wywodzą się z jednej partii, której ideologia oparta jest na marksizmie (feministki to frakcja mienszewicka, której czołową działaczką była Róża Luksemburg, zaś marksiści-leniniści to frakcja bolszewicka, której przewodził Włodzimierz Lenin). W III RP postmarksistowskie feministki znajdują się w antypisowskiej koalicji z obozem "Gazety Wyborczej", którego polityczną emanacją jest Platforma Obywatelska, popierana przez przywódców Związku Powstańców Warszawskich. Są zatem one z punktu widzenia gen. Ścibora-Rylskiego "sojuszniczkami naszych sojuszników". Podczas II wojny światowej marksistowsko-leninowski Związek Sowiecki znajdował się w koalicji z aliantami zachodnimi, na których stawiało dowództwo AK. Z punktu widzenia gen. Bora-Komorowskiego był on zatem "sojusznikiem naszych sojuszników". Jak wynika z jednego z przytoczonych przeze mnie cytatów, postmarksistowskie feministki są w rzeczywistości do obozu "Gazety Wyborczej" nastawione wrogo i chcą III RP jeśli nie obalić, to w każdym razie całkowicie przebudować. I tak samo chciał zniszczyć zachodnich aliantów Związek Sowiecki. Niestety istnieje duże prawdopodobieństwo, że za jakiś czas postmarksistowskie feministki porozumieją się ponad głowami powstańców warszawskich z dzisiejszymi ich sojusznikami z PO i Muzeum Powstania Warszawskiego zostanie przekształcone na lewacką, antypolską modłę. I w ten sposób żołnierze Powstania'44 poniosą powtórną klęskę.
Ale nie chciałbym kończyć swej notki w tak minorowy sposób. To co robi Feminoteka przydać się może także do podważenia antypolskiej, feministyczno-lewackiej narracji w stylu Janickiej i Zawadzkiej, której głównym punktem jest oskarżanie Polaków o współudział w zagładzie Żydów. Jedna z żołnierzy AK, którą do Sejmu zaprosiła czołowa polska feministka rewolucyjna Wanda Nowicka (opis spotkania: http://www.wandanowicka.eu/praca-w-sejmie/sejmprz…), Jadwiga Przybylska-Wolf opowiada w swej relacji, zamieszczonej na stronie internetowej feministycznej fundacji o tym, jak jej rodzina ukrywała przez rok w swoim mieszkaniu dwie Żydówki - matkę i córkę. Wyżywienie dwóch dodatkowych osób w warunkach okupacyjnego braku żywności (była sprzedawana na kartki) nie było przedsięwzięciem łatwym i cała rodzina musiała sobie odejmować od ust, żeby się z nimi podzielić jedzeniem. A oto zakończenie rozmowy:
"Jest Pani Sprawiedliwą wśród Narodów Świata. Właśnie ze względu na pomoc tym dwóm Żydówkom, które uratowaliście w trakcie wojny. Co się później z nimi stało, jakie są ich dalsze losy?
One przeżyły. Niestety, nie był to ten scenariusz, że te osoby uratowane czuły jakąś wielką wdzięczność, nie było jakiegoś kontaktu. Także nie jest to sympatyczne. One zostały w Warszawie. Kiedyś spotkałam tę córkę, zupełnie przypadkiem na ulicy. Ja byłam taka przygnębiona i mówię: „Ojciec umarł”. A ona mi na to: „O, wielka rzecz. Rodzice umierają.” I ja miałam wielką pretensję za to powiedzenie. Dlatego, że ten mój ojciec dużo dla nich robił, zaopatrzenie załatwiał itd. Różnie to bywa. (...) Moja matka do końca życia uważała, że gdyby nie to, że były te Żydówki u nas, jej dziecko by żyło. I miała taką pretensję do losu, mimo tego, że ja jej wiele razy to tłumaczyłam." (http://www.feminoteka.pl/muzeum/readarticle.php?a…)
Pozostawiam tę relację bez komentarza, chociaż chciałoby się zawołać: "Ot żydowska wdzięczność!" Czekam natomiast na komentarz Janickiej, Zawadzkiej i Grzebalskiej. Zarzucały one antysemityzm już wielu Polakom, którzy ratowali Żydów, w tym wyróżnionemu tytułem Sprawiedliwego Aleksandrowi Kamińskiemu, autorowi "Kamieni na szaniec". Czy podobne zarzuty wytoczą przeciwko rodzinie Przybylskich?
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 1330 widoków
molasy